sobota, 30 października 2010

Zduńska robota

3 dni temu zadzwonił zdun. Piec gotowy. Czym prędzej wskoczyłem w pociąg, nie mogłem doczekać się tego co zobaczę w chacie. Prawie biegiem pokonałem 5km od stacji PKP. Wpadłem do chaty i....szczęka mi opadła



Dla mnie bomba!! popatrzcie na to


no to rozpalamy:-)


pięknie, po prostu pięknie
I zbiornik na wodę też jest


jak dla mnie - piec na medal, zdun na złoty medal. Dostał klucze i bez nadzoru zrobił coś wg mnie  perfekcyjnie. Mam trochę niestety negatywnych doświadczeń z ekipami budowlanymi w dużym mieście. W Beskidach jest inaczej!

No i ustrzeliłem kolejną porę roku w górach.
Tu modrzewie jeszcze z żóltymi igłami, a w tle pierwszy śnieg (tylko niebo jakby przepalone)


jesienne slońce centralnie po oczach


i ostatnie błocko


 buki już łyse. Za rok muszę się z nimi zgrać jak będą czerwone

Jesienny zmierzch wcale nie taki nudny




środa, 13 października 2010

Tanie grzanie

Lato uciekło  niepostrzeżenie. Poranne chłody  i ledwo zipiący piec zmusiły mnie do rozwiązania problemu efektywnego grzania chałupy. Wykombinowałem, żeby na miejscu starego pieca postawić nowy, podobny, napchany szamotem do granic możliwości. Dodatkowo będzie wyposażony w  zbiornik do grzania wody i drzwiczki z szybką - to taki kaprys - będzie namiastka kominka (bo kominek to daleka przyszłość).
W pobliskiej wsi znalazłem kaflarnię, wybrałem wzór


 i skontaktowałem się z poleconym przez kaflarza zdunem. Omówiliśmy co ma zrobić, dostałem listę materiałów, do kupienia (piach, cement, wapno to wiadomo, do tego glina szamotowa, cegły szamotowe i tzw wylepki - małe "cegiełki" szamotowe, którymi wykleja się wnętrze kafla - dłużej trzyma ciepło). 
Transport około 2 ton materiału na górę to odrębna historia. Kafle, z obawy żeby się nie uszkodziły, załadowałem do swojego samochodu. Po resztę podjechał zamówiony dostawczak. Oczywiście uzgodniłem też temat z góralem, który jak zawsze chętnie (kto nie chciałby zarobić) służy swoim ciągnikiem bo dostawczak na samą górę nie wjedzie. Kiedy rano zjeżdżałem na dół nic nie zapowiadało kłoptów. Na podjeździe w górę w drodze powrotnej około 500 metrów przed końcem trasy (przeładunkiem na przyczepę ciągnika) okazało się, że trwają prace na drodze - układanie nowego asfaltu. Przekleństwa same cisnęły mi  się na usta, no ale przecież nie po to zabawa z chatą, żeby się spinać. Rozładowaliśmy wszystko na łące. Udało mi się znaleźć opłotkami przejazd i po 6ciu kursach/4ech godzinach towar był w punkcie przeładunku na traktor. Panowie lejący asfalt nie posunęli się w tym czasie ani o milimetr bo ciężarówka z asfaltem nie dojechała. A droga zablokowana...
Gdy już wszystko znalazło się w chałupie opracowałem plan: w dniu wyjazdu pobudka o 6tej rano, rozwalenie starego pieca i przygotowanie wylewki pod nowy (bo  umówiłem się ze zdunem, że przygotuję to we własnym zakresie). 
Jednak zanim praca znalazło się i kilka chwil na kontemplowanie jesiennej przyrody









W dniu rozbiórki poranek był już ścięty pierwszym  mrozem


a tu widać miejsca, w których dach jeszcze nie został ocieplony, no i troszkę drewna pociętego na zimę


rześki poranek sprzyjał szybkiej pracy. Wnętrze pieca było oczywiście jeszcze mocno ciepłe po wieczornym paleniu. A demolka była taka





po wybraniu około 20cm gruntu ułożyłem coś w rodzaju wanny z papy a w tym zrobiłem podkład z  kamieni, których na szczęście mam pod dostatkiem w okolicy.


jeszcze tylko godzina bełtania wylewki i proszę - gotowe


zadowolony z efektu zjechałem do zduna. zostawiłem mu klucze i wróciłem na niziny.

ps: W rozbiórce pieca dzielnie pomagał mi ojciec