Lato uciekło niepostrzeżenie. Poranne chłody i ledwo zipiący piec zmusiły mnie do rozwiązania problemu efektywnego grzania chałupy. Wykombinowałem, żeby na miejscu starego pieca postawić nowy, podobny, napchany szamotem do granic możliwości. Dodatkowo będzie wyposażony w zbiornik do grzania wody i drzwiczki z szybką - to taki kaprys - będzie namiastka kominka (bo kominek to daleka przyszłość).
W pobliskiej wsi znalazłem kaflarnię, wybrałem wzór
i skontaktowałem się z poleconym przez kaflarza zdunem. Omówiliśmy co ma zrobić, dostałem listę materiałów, do kupienia (piach, cement, wapno to wiadomo, do tego glina szamotowa, cegły szamotowe i tzw wylepki - małe "cegiełki" szamotowe, którymi wykleja się wnętrze kafla - dłużej trzyma ciepło).
Transport około 2 ton materiału na górę to odrębna historia. Kafle, z obawy żeby się nie uszkodziły, załadowałem do swojego samochodu. Po resztę podjechał zamówiony dostawczak. Oczywiście uzgodniłem też temat z góralem, który jak zawsze chętnie (kto nie chciałby zarobić) służy swoim ciągnikiem bo dostawczak na samą górę nie wjedzie. Kiedy rano zjeżdżałem na dół nic nie zapowiadało kłoptów. Na podjeździe w górę w drodze powrotnej około 500 metrów przed końcem trasy (przeładunkiem na przyczepę ciągnika) okazało się, że trwają prace na drodze - układanie nowego asfaltu. Przekleństwa same cisnęły mi się na usta, no ale przecież nie po to zabawa z chatą, żeby się spinać. Rozładowaliśmy wszystko na łące. Udało mi się znaleźć opłotkami przejazd i po 6ciu kursach/4ech godzinach towar był w punkcie przeładunku na traktor. Panowie lejący asfalt nie posunęli się w tym czasie ani o milimetr bo ciężarówka z asfaltem nie dojechała. A droga zablokowana...
Gdy już wszystko znalazło się w chałupie opracowałem plan: w dniu wyjazdu pobudka o 6tej rano, rozwalenie starego pieca i przygotowanie wylewki pod nowy (bo umówiłem się ze zdunem, że przygotuję to we własnym zakresie).
Jednak zanim praca znalazło się i kilka chwil na kontemplowanie jesiennej przyrody
W dniu rozbiórki poranek był już ścięty pierwszym mrozem
a tu widać miejsca, w których dach jeszcze nie został ocieplony, no i troszkę drewna pociętego na zimę
rześki poranek sprzyjał szybkiej pracy. Wnętrze pieca było oczywiście jeszcze mocno ciepłe po wieczornym paleniu. A demolka była taka
po wybraniu około 20cm gruntu ułożyłem coś w rodzaju wanny z papy a w tym zrobiłem podkład z kamieni, których na szczęście mam pod dostatkiem w okolicy.
jeszcze tylko godzina bełtania wylewki i proszę - gotowe
zadowolony z efektu zjechałem do zduna. zostawiłem mu klucze i wróciłem na niziny.
ps: W rozbiórce pieca dzielnie pomagał mi ojciec