Sprawy formalne załatwione...wymieniłem całkiem pokaźny plik banknotów na stertę pruchniejącego drewna i prawie hektar łąki. Wariactwo!. Spróbwałem dostać się do chaty samochodem, ale nic z tego. Od schroniska droga kompletnie zasypana - ufny w możliwości auta z rozpędu wjechałem w śnieg - mimo masy samochodu pędu starczyło raptem na 4-5 metrów. A że opony miałem już letnie to utknąłem:-). Ani do przodu ani do tyłu. Na szczęście do najbliższego gospodarstwa było tylko 300-400 metrów. Uprzejma gospodyni pożyczyła szuflę do odgarnięcia śniegu z przekąsem zauważając " Chyba pierwszy raz, bo inni wożą szufle ze sobą" - trafiła w dziesiątkę. Odkopałem maszynę, wycofałem pod schronisko. Zarzuciłem klamoty na plecy i ruszyłem z buta. Po 40 minutach przemoczony od brnięcia przez topniejący śnieg dotarłem na miejsce. Na szczęście stary piec jeszcze dawał radę
i mogłem wysuszyć mokre ciuchy, a czajniczek pozwolił podgrzać przyniesionego grzańca (bo herbata to oczywista oczywistość)
to był krótki wypad, poranek następnego dnia okazał się mglisty, mokry i ponury, ale w najmniejszym stopniu nie zmieniło to mojego nastawienia do tego miejsca.
Niestety musiałem wracać.