sobota, 30 kwietnia 2011

Eternitowi kowboje

Ziemia wykonała kolejny obrót wokół Słońca i zrobiło się cieplej. Dwa kwietniowe tygodnie spędziłem w chacie na wypoczynku i drobnych pracach. W czasie zimowych wieczorów wyklarowała się mojej głowie koncepcja - w dachu będą okna połaciowe - trzy od południa. Poddasza nie będzie (zdejmę strop).  Dół będzie rozświetlony oknami dachowymi. Wykombinowałem (nic odkrywczego), że przed zdjęciem stropu muszę zrobić "na gotowo" skosy i szczyty, bo potem nie będzie dostępu. Zacząłem od dalszych prac z wełną - po uszczelnieniu obróbki przy kominie mogłem już dokończyć upychanie wełenki


i zabrać się za ścianki szczytowe


do wstawienia okien, które zimą zamówiłem via allegro a potem przywiozłem na górę umówiłem znajomego znajomego - niestety. Chciałem nie myśleć o tym jak wstawić okno dlatego wziąłem fachowca, który okazał się "fachowcem" a ponieważ dziury w blasze już wyciął (małe szlifierką kątową, a potem powiększył je nożycami do blachy, więc tu wykazał się i blachy nie spaprał)


to nie pozostało nic innego jak pomóc mu z wstawieniem tych okien. Udało się całkiem nieźle




 ale dla pewności tu i ówdzie zabezpieczyłem dach taśmą bitumiczną (czego na fotce nie widać)


Tak, tak, pod chatą leżą jeszcze resztki papy ze starego dachu. Eternit wyjechał dosłownie kilka dni wcześniej. To był niezły ubaw. Pominę perypetie z urzędem gminy. 

Panowie przyjechali po ten towar miejscowym traktorem z przyczepką. Profesjonalnie ubrani w białe kombinezony, maski na twarzach (no bo eternit) zabrali się dziarsko za ładowanie na przyczepkę. Niestety musieli nosić płyty na rękach po kilkanaście metrów pod górkę bo ciągnikiem nie dało się podjechać. Słonko przygrzewało więc po 10 minutach maski zaczęły im przeszkadzać w swobodnym oddychaniu, mogli też swobodnie wyrażać opnie typu: "Panie, ku..wa, ja bym za darmo nie wziął domu w takim miejscu" bo im za wysoko, za stromo...cóż de gustibus non est disputandum. Po kolejnych minutach porozpinali swoje profesjonalne wdzianka i ocierali się gołymi już klatami o eternitowe skrawki.


Kiedy już załadowali okazało się, że ciągnik jest zbyt słaby i nie wyciągnie pełnej przyczepy pod górę. Dopiero wezwane na pomoc Lamborghini pociągnęło Ursusa i podpięty ładunek.
Zanim jednak przyjechało ulitowałem się nad ekipą i odjąłem sobie od ust ostatnie dwa piwka jakie miałem:-)




Uff kolejny temat odfajkowany.
Korzystając z Lamborghini i jego właściciela wtargałem na górę 110 metrów kwadratowych boazerii świerkowej do obicia ocieplonej góry. Uznałem, że zamiast lakieru, bejcy, impregnatu etc... użyję ługu do drewna. Okazało się, po obdzwonieniu wszystkich możliwych sklepów w okolicy, że najbliższy ług czeka na mnie 80 km stąd, a po dotarci tam byłem postrzegany jako kosmita: "Jest pan pierwszym klientem, który u nas kupuje coś takiego". W każdym razie ług kupiłem i dobre 3-4 dni dwukrotnie malowałem nim deski



Efekt mnie nie powalił, no może deski stały się ciut bielsze z wyraźniejszą fakturą usłojenia. Zobaczymy jak to będzie się prezentować na dużej powierzchni. Umówiłem się z panami, którzy robili dach, że przyjdą i zrobią też boazerię, ale nie ustaliliśmy kiedy.

Zdjąłem też część desek elwacyjnych, żeby ocenić jak bale wyglądają od zewnątrz


Może i dałoby się coś z tym zrobić, ale wygrało lenistwo. Uznałem, że pójdę na łatwiznę - dam ocieplenie z wełny i na to nowe deski. 
Ostatnią pracą, ktorą wykonałem tym razem było wycięcie ściany, która dzieliła w chacie izby mieszkalne. Piła spalinowa poszła w ruch


po ogarnięciu bajzlu wnętrze chaty stało się jakby przestronniejsze




Prac remontowych tymczasem koniec, ale nie może zabraknąć elementu krajoznawczo - przyrodniczego. Tym razem zmoknięta sarenka (ale nie na mrozie -  dla kojarzących Haiku fristail)